XXI Niedziela Zwykła - Łk 13,22–30

Łk 13 22 30 Królestwo Boże dostępne dla wszystkich narodów

Dzisiejsza liturgia słowa podejmuje temat drogi do nieba, czyli „sposobu” w jaki możemy i powinniśmy się tam dostać. Co robić, jak żyć, aby przekroczyć bramy nieba, przez które wielu ludzi będzie chciało przejść? Wypowiedź Jezusa, zanotowana przez św. Łukasza, jest naznaczona atmosferą pewnej rywalizacji, wysiłku i napięcia między ludźmi, którzy chcą dostąpić zbawienia. Okazuje się, że efekt, tej „rywalizacji” będzie zaskakujący: „Oto są ostatni, którzy będą pierwszymi i pierwsi, którzy będą ostatnimi”.

Samo słowo „rywalizacja” i zdobywanie miejsc natychmiast kojarzy się nam ze współzawodnictwem sportowym, w którym bez większych problemów można wskazać, kto jest pierwszy, a kto ostatni. Już samo uczestnictwo w zawodach jest wyróżnieniem dla sportowców, pewną formą nagrody i uwieńczeniem ich kilkuletniej pracy. Są także inne mistrzostwa, w których uczestniczy ponad miliard zawodników! Nie są to igrzyska sportowe, lecz „mistrzostwa duchowe” – „Boże igrzyska”, w których uczestniczą mieszkańcy wszystkich „narodów i języków”. Izajasz w prorockiej wizji opisywał, że uczestnicy tych „igrzysk” przybędą „na koniach, na wozach, w lektykach, na mułach i na dromaderach". My natomiast, ludzie żyjący w XXI w., opieramy się już nie tylko na prorockiej wizji, ale na faktach z własnego życia.

Dla każdego chrześcijanina, osobistym momentem inaugurujący „duchowe mistrzostwa” stanowi chrzest. To tak, jak byśmy zostali powołani do „olimpijskiej reprezentacji”. Od tego momentu mam pełne prawo i szansę na zdobycie nagrody. Jest to nagroda dużo trwalsza od olimpijskiej sławy, majątku czy złota. Nagrodą „mistrzostw duchowych” jest wieczność, szczęście, którego smak zaczynamy poznawać już w trakcie ziemskiego życia. I ta obietnica zbawienia obejmuje wszystkich bez wyjątku.

Nie jest to jedyna różnica miedzy mistrzostwami duchowymi, a sportowymi. O ile w sportowych liczy się szybkość, to w duchowych ważna jest umiejętność zatrzymania i systematycznego wsłuchiwania się w głos swojego sumienia. Mistrzostwa sportowe są kolorowe i widowiskowe, wręcz momentami krzykliwe. Duchowe zaś prezentują się na zewnątrz bardziej skromnie, ale w tej skromności ukryte jest prawdziwe dobro i szczera radość. Każdy sportowiec ociera się przynajmniej o chwilową sławę i zysk, natomiast w codzienność chrześcijanina wpisana jest ofiara, służba i poświecenie. Stąd dużo łatwiej jest o zniechęcenie i rezygnację. Być może dlatego słowa Listu do Hebrajczyków brzmią jak pocieszenie: „wyprostujcie opadłe ręce i osłabłe kolana! Proste czyńcie ślady nogami… Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi”. W duchowych zmaganiach najważniejsze jest nie to, co zewnętrzne i widoczne dla oka, tutaj liczy się wnętrze „zawodników”, które najlepiej zna sam Bóg – sprawiedliwy Sędzia.

Chcąc zdobyć medal, sportowcy codziennie przynajmniej przez kilka godzin pracują ze swoim trenerem. Będąc chrześcijaninem, jestem „zawodnikiem igrzysk duchowych”. Skoro doba ma 96 kwadransów, to ile z nich poświęcam na mój kontakt z Bogiem? Czy ja w ogóle walczę o niebo? Nieba nie zdobywa się bowiem przy okazji, o nie trzeba świadomie zabiegać.

 

ks. Leszek Smoliński

Źródło:Wiara.pl